______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 26.05.1995 ISSN 1067-4020 nr 125 _______________________________________________________________________ W numerze: Stanislaw Janecki, Jaroslaw Gizinski - Europa, Honor, Ojczyzna Zenobi Cyrus - Protokoly Medrcow Jurek Krzystek - Pad Thai Jurek Karczmarczuk - Po prostu ser _______________________________________________________________________ Szanowni Panstwo. Uprzejmie informujemy, ze z dniem dzisiejszym zawieszamy wydawanie i rozsylanie <> na okres letni, na pewno do jesieni, ale prawdopodobnie *znacznie* dluzej. Po prostu nie jestesmy w stanie poswiecac tej inicjatywie tyle czasu ile potrzeba, mamy nawal innych obowiazkow. Wydawanie tego pisemka nie sprowadzalo sie do przeskanowania gotowych artykulow prasowych albo wklejania gotowych listow od Czytelnikow, wymagalo sporo selekcji i mnostwo pracy technicznej. Kiedy z gora trzy i pol roku temu zakladalismy <>, idea przewodnia byla taka, aby byly one rodzajem moderowanej listy dyskusyjnej, "kanalizujacej" niejako potencjal istniejacy na rozmaitych grupach internetowych i bitnetowych. Szybko sie przekonalismy jednak, ze instytucja ta nie utrzyma sie bez znaczacego udzialu samej redakcji. Nie mielismy nic przeciw - w oczywisty sposob czynnikiem, ktory nas polaczyl byla wewnetrzna potrzeba dzielenia sie ze swiatem zewnetrznym swoimi informacjami badz tez impresjami i przemysleniami. Podtrzymywal nas w tym dziele <> osob piszacych dla nas mniej lub bardziej regularnie. Dziekujemy serdecznie wszystkim tym, ktorzy do nas pisali, a takze tym, ktorzy obiecali i do tej pory nie zdazyli niczego przeslac. Trudno. Zdajemy sobie sprawe, ze w zalewie informacji rozsylanej przez lacza komputerowe, o wiele latwiej jest spedzic nawet godzine dziennie na spontanicznym, niewymuszonym plotkowaniu, niz poswiecic trzy - cztery godziny na miesiac, na zredagowanie czegos - byc moze - trwalszego. W ostatnim roku dal sie zaobserwowac nastepujacy trend: im wiecej osob czytalo <> (a liczba ich juz idzie w tysiace), tym mniej do nas pisalo. W szczegolnosci radosc nasza, ze coraz powszechniej jestesmy czytywani w Polsce, macil fakt, ze (poza Michalem Babilasem, dokooptowanym do redakcji) nikt nigdy stamtad do nas nie napisal. Wyglada wiec na to, ze osoby przebywajace stale badz czasowo *poza* Polska odczuwaja wieksza potrzebe takiej wlasnie ekspresji niz zyjace w kraju. Nie znamy jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego. W kazdym razie doszlismy do sytuacji, w ktorej dalsze ciagniecie "za uszy" <> we dwoch, bo tylu nas pozostalo, mija sie z celem. Czytelnicy nasi bowiem w olbrzymiej masie nastawieni sa czysto konsumpcyjnie, a my nie jestesmy impreza profesjonalna, ktorej celem i racja bycia jest dostarczanie materialow do konsumpcji. W dodatku przyznajemy sie do uczucia zwanego czasem z francuska <>. Nie rozstajemy sie definitywnie. Byc moze zglosi sie do nas ktos pragnacy wykonac realna prace redakcyjna, dysponujacy odrobina kompetencji technicznych i wolnym czasem (w przeciwienstwie do skladania obietnic bez pokrycia, ktorych mielismy duzo). Zachowujemy liste adresowa i jesli ktos w ciagu lata zmieni adres, prosimy o wiadomosc. Na razie jednak sie z Panstwem zegnamy. Jurek Krzystek i Jurek Karczmarczuk ________________________________________________________________________ <>, 09.04.1995. Wpisal J. K_uk. Stanislaw Janecki, Jaroslaw Gizinski EUROPA, HONOR, OJCZYZNA ======================= "Biedni Polacy biora za dobra monete wszystkie zapewnienia o ich pierwszorzednej roli w polityce swiatowej, o uwzglednianiu ich oczekiwan i interesow, a przeciez sa tylko malym, zapatrzonym w siebie narodem na peryferiach swiata" - pisal pod koniec II wojny swiatowej Averell Harriman, amerykanski ambasador w Moskwie. "Polski problem to dzisiaj zagrozenie dla tozsamosci NATO. Do paktu nie mozna przyjmowac niegodnych zaufania czlonkow, byloby to bowiem wpuszczenie konia trojanskiego w zachodnie struktury bezpieczenstwa" - przekonywal w styczniu na lamach <> Fred Ikke, podsekretarz obrony w administracji Reagana. W tym czasie Andrzej Olechowski zapewnial, ze od NATO dzieli nas zaledwie krok. Richard Holbrook, podsekretarz stanu USA, w styczniu tego roku, po spotkaniu Billa Clintona z reprezentacja krajow srodkowo-wschodniej Europy w Cleveland, mial do powiedzenia tylko tyle: "Polska jest dla nas wazna". Podobne opinie wyglaszaja urzednicy Departamentu Stanu, gdy w USA goszcza politycy z Fidzi, Mauritiusa, czy Burkiny Faso. "Slusznie dyskutuje sie o Polsce" - mowil w telewizji ARD kanclerz Helmut Kohl, wyjasniajac powody odmowy zaproszenia Polakow na uroczystosc 50-lecia zakonczenia II wojny swiatowej. - "Ten sam problem odnosi sie jednak do Slowacji, Czech, Holandii, Luksemburga, Belgii, Danii czy Norwegii". Slowa i gesty to jedno, a zimna kalkulacja zyskow i strat to co innego - dawal do zrozumienia Kohl. Kiedy prezydent Lech Walesa krytykuje Aleksandra Kwasniewskiego za prowadzenie wlasnej polityki zagranicznej wobec Klausa Kinkela, szefa niemieckiego MSZ, zapomina, ze nasi partnerzy - nie bez zazenowania - musza sie z roznych zrodel dowiadywac, jaka jest aktualna linia tej polityki. Na kazdym kroku potwierdzamy bowiem slusznosc zasady ograniczonego zaufania do nas. Naiwnoscia jest np. przekonanie, ze trojpodzial kompetencji w sterowaniu polska polityka zagraniczna jest sprawa czysto wewnetrzna. Trudno to ukrywac, gdy Lech Walesa, przebywajac w Szwecji, dyskutuje z Kwasniewskim o zasadach tej polityki. Wczesniej z Waldemarem Pawlakiem polemizowal w Estonii. Za rzadow Waldemara Pawlaka wlasna polityke zagraniczna uprawial m.in. Michal Strak, szef URM, Adam Struzik, marszalek Senatu (probujacy w dodatku wplynac na slowacka scene polityczna), Jacek Soska i Tadeusz Samborski - poslowie PSL oraz Longin Pastusiak i Tadeusz Iwinski z SLD, reprezentujacy Polske na roznych miedzynarodowych konferencjach. O dwoch ostatnich <> pisal, ze "czynia dotychczasowa linie polskiej dyplomacji trudna do zaakceptowania". Jesli prawda jest - co sugeruja chadeccy deputowani do Bundestagu i urzednicy polskiego MSZ - ze parlamentarzysci, reprezentanci obecnej koalicji, "streszczaja" podczas zagranicznych wizyt tresc donosow na polskich dyplomatow, zamieszczonych w sprawozdaniu tzw. podkomisji Samborskiego, to podejrzewac mozna nie tylko nieodpowiedzialnosc, ale i nielojalnosc. Zewnetrzny obserwator polskiej polityki zagranicznej moze odniesc wrazenie, ze ozywa ona w takt kolejnych rocznic historycznych. Owa "dyplomacja sentymentalna" jest zwiazana z powszechnym w Polsce przekonaniem o zwiazku zaslug historycznych ze wspolczesnym ukladem politycznym swiata. Niestety, nie podzielaja go ci, ktorzy naprawde ustawiaja pionki na szachownicy. Do swiatowej opinii publicznej docieraja jedynie informacje o skandalach zwiazanych z obchodami rocznic, ktore - wbrew intencjom organizatorow - nie przysparzaja nam sympatii. Dla Niemiec Polska jest wciaz wazna z powodu silnego jeszcze poczucia winy za zbrodnie hitlerowskie. Nie ludzmy sie jednak, ze przyjazny nam Volker Ruehe - minister obrony oraz ostrozny Klaus Kinkel - szef MSZ prowadza jakis rzeczywisty spor o zakres wsparcia dla Polski czy tez o tempo przyjmowania nas do UE i NATO. Realizuja oni jedynie napisany przez Helmuta Kohla scenariusz, w ktorym R|he gra role obroncy polskich interesow, a Kinkel demonstruje trzezwa obojetnosc. Zludne okazaly sie nadzieje na przejecie przez Polske przewodnictwa wsrod reformujacych sie panstw Europy Srodkowej. Wyjatkowa rola mialaby nam przypasc niejako "naturalnie" - ze wzgledu na potencjal demograficzny i zaslugi w obalaniu komunizmu. Argumentacja taka nie spodobala sie jednak naszym sasiadom, wsrod ktorych szczegolnie Czesi z ironia odniesli sie do polskich ambicji lokalnego przywodztwa. "Dlaczego Polacy uwazaja, ze powinnismy piescic ich wygorowane poczucie wartosci czy wrecz misji realizowanej w srodkowej Europie. Moze powinni sie zastanowic, czy przypadkiem nie sa dla Zachodu bardziej klopotliwi niz pomocni?" - pytal jesienia ubieglego roku <>. Wystarczy polaskotac nasze poczucie proznosci, a juz widzimy sie w roli zbawcow swiata. W tej mierze od czasow Jana III, broniacego pod Wiedniem chrzescijanstwa, niewiele sie zmienilo. Te nasza proznosc doskonale znaja zachodni dyplomaci i politycy. Kiedy jednak trzeba rozmawiac o konkretach, pada sakramentalne: "Pomozemy wam, jesli najpierw pomozecie sobie sami". To haslo jest od lat podstawa francuskiej i brytyjskiej polityki wobec Polski, polityki obojetnosci, okraszonej zapewnieniami o sympatii i wreczaniem Legii Honorowej kilku wybitnym postaciom polskiej kultury. "Kto zaprosil Polske na szczyt w Essen?" - pytal retorycznie kanclerz Kohl, chcac udowodnic, ze Niemcy angazuja sie w sprawy Polski. Ale w kuluarach mowiono, ze w Essen niczego konkretnego nie ustalono, wykonano jedynie "rodzinne" zdjecia i wyrazano dobra wole. A przeciez kiedy przyjmowano do paktu Hiszpanie i Portugalie, dalekie wowczas od "ugruntowanego i trwalego systemu demokratycznego", Europa nie proponowala im, by najpierw pomogli sobie sami, a potem otworza sie przed nimi drzwi salonow. Kiedy z gorliwoscia prymusa rezygnowalismy z wysylania broni do kolejnych krajow nie respektujacych praw czlowieka, nadal trafialo tam uzbrojenie z Czech, Slowacji, wschodnich Niemiec i Rosji. Chodzilo o setki milionow dolarow, ktore m. in. przyczynily sie do tego, ze stopa bezrobocia wynosi w Czechach 3,5 proc. Rezygnacja z kontraktow, w zamian za co poklepano nas po plecach, kosztowala polska gospodarke upadek Mielca, Labed, Stalowej Woli i wielu innych fabryk zbrojeniowych. Na ich restrukturyzacje budzet nie ma po prostu pieniedzy. Zachowalismy sie jednak godnie, wierzac przy tym, ze podobnie winien sie zachowac caly cywilizowany swiat. Tymczasem w Niemczech az 110 firm podejrzewano o "eksport smierci", czyli wysylanie broni wszedzie tam, gdzie znajdowala ona nabywcow. Tylko naiwni wierzyli, ze rzad w Bonn nic nie wiedzial o nielegalnym handlu bronia. "To skandal przypominajacy opowiesc o trzech malpach: nic nie widziec, nic nie slyszec, nic nie mowic" - pisala wowczas <>. Rownie realistyczne motywacje kierowaly wizyta kanclerza Kohla w Pekinie - kilkumiliardowy kontrakt przycmil masakre na Placu Niebianskiego Spokoju. Dla Niemcow liczyly sie fakty, dla nas - symboliczne gesty. My stracilismy pol miliarda dolarow, oni zarobili dziesiec razy tyle. Z perspektywy <> sprawa stosunkow Polski i NATO stala sie farsa. W tym samym bowiem czasie, gdy tzw. cywilizowany swiat potepia Moskwe za pacyfikacje Czeczenii, Andriej Kozyriew przekonuje swoich zachodnich rozmowcow, ze "imperialistyczna Polska jest zagrozeniem dla pokojowo nastawionej Rosji". "Rosja nie chce sie czuc okrazona" (przez polskich imperialistow? - przyp. red.) - tlumaczy Kozyriew. Zeby sie nie czula, ministrowie rzadow Rosji i Niemiec wspolnie ida do sauny, ministrowie spraw zagranicznych graja razem w tenisa, zas samoloty rzadowe lataja miedzy Moskwa a Bonn z czestotliwoscia regularnych linii - wszystko to ponad Warszawa, w ktorej kanclerz Kohl, rzecznik "nowego rozdzialu w stosunkach polsko-niemieckich", nie byl juz od pieciu lat. Dokladnie od chwili, gdy wyjechal z niej, by nad Szprewa swietowac obalenie berlinskiego muru, ktory Polacy pomogli mu skutecznie rozebrac. Prawie 60 proc. Polakow uwaza, ze naszym najwazniejszym sojusznikiem politycznym sa Stany Zjednoczone, tymczasem dla Ameryki Polska ma znaczenie tylko o tyle, o ile jest elementem jej polityki wobec Rosji. Strobe Talbott, podsekretarz stanu i charyzmatyczny "wizjoner" amerykanskiej polityki zagranicznej, pragnie stworzenia partnerskiego ukladu dwoch supermocarstw. Wszelkie nagle i zdecydowane kroki mogace rozdraznic Rosje - jak chocby ekspansja NATO czy wstrzymanie pomocy gospodarczej w odwecie za pacyfikacje Czeczenii - stanowia powazne zagrozenie dla zalozen polityki zagranicznej administracji Clintona. Politycy i ideolodzy opozycji, z Hankiem Brownem i Henrym Kissingerem na czele, dowodza, ze poszerzenie NATO jest jedyna gwarancja bezpieczenstwa w Europie i "moralnym obowiazkiem Ameryki splamionek porozumieniem Jaltanskim". Ich oponenci twierdza, ze "halasliwe" zabiegi Polski o wejscie do Paktu Polnocnoatlantyckego sa niczym innym, jak tylko krotkowzroczna i egoistyczna proba wywolania kolejnej zimnej wojny. Dla gospodarczych poteg swiata Polska warta jest tyle, ile wynosza ich inwestycje. Te zas - w przeliczeniu na jednego mieszkanca - lokuja nas na ostatniej pozycji wsrod aspirujacych do integracji z instytucjami zachodnimi panstw srodkowoeuropejskich. Anthony Robinson i Krzysztof Bobinski, autorzy najnowszego raportu opublikowanego przez <>, wstrzemiezliwosc inwestorow przypisuja takim czynnikom, jak "niestabilnosc polityczna po szesciokrotnej zmianie rzadow, uporczywa podejrzliwosc wobec intencji zagranicznych inwestorow i spadek po nie splaconych dlugach z lat 80". Wymowa liczb jest jednoznaczna: eksport do Polski to niespelna 0,2 proc. ogolnej wartosci wywozu USA i zaledwie 1,4 proc. eksportu Niemiec. Na odleglym Tajwanie niemieccy przedsiebiorcy inwestuja 10 razy wiecej niz w sasiedniej Polsce. Kiedy okazuje sie, ze koszty pracy w Polsce (ze wzgledu na horrendalna stawke ZUS) sa zbyt wysokie, Niemcy szukaja sobie innego partnera. Tak wlasnie zdarzylo sie w przemysle tekstylnym, ktorego produkty stanowia az 20 proc. naszego eksportu do Unii Europejskiej. Niemcy przeniesli na Bialorus produkcje wielu wyrobow wysylanych przedtem z Polski na Zachod. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Trzy grosze europejczyka dyzurnego. Jest jedna dosc ostra roznica miedzy dziennikarstwem, a polityka: otoz w tej drugiej niewiele da sie zrobic sarkazmem... Dosc regularnie serwowalem przedruki artykulow dotyczacych stosunkow miedzy Polska a Europa. Nie doczekalem sie praktycznie zadnej reakcji Czytelnikow. Z rzadka zagladalem do roznych list dyskusyjnych, gdzie na ten temat co jakis czas, dosc rzadko, ktos narzekal w stylu zblizonym do wielu polskich publicystow, tj. ze politycy europejscy sie celowo slimacza w naszej sprawie, ze nas oszukuja, ze ani zaslug nie biora pod uwage, ani strategicznej pozycji, ani naszego potencjalu ludzkiego i gospodarczego, w koncu nie jestesmy karlem na mapie. W koncu zaczalem podejrzewac, ze my wiemy, ze nie jestesmy Europie potrzebni, tylko wstydzimy sie do tego przyznac. Jurek K_uk. ________________________________________________________________________ Zenobi Cyrus (cyrus@ccr.jussieu.fr) PROTOKOLY MEDRCOW ================= Jechalem z Paryza do Bawarii, do miasteczka w gorach, gdzie miala sie odbyc jakas konferencja. Poza sezonem, pociag prawie pusty, w moim przedziale pojawilo sie raptem dwoch wspolpasazerow, z czego jeden wysiadl w Nancy. Drugi wyciagnal z teczki jakies papiery, te spadly mu na podloge, wiec sie schylil i zaklal cichutko, ale doslyszalem. Prosze Panstwa, bylo to soczyste slowo znad Wisly. Rozmowa poszla... , no, gladko to niezupelnie, ale az do Monachium. Wstep trwal dlugo, nie chcielismy zrazic partnera. Lody stopnialy, gdy podczas rozmowy o Polakach za granica spotykajacych sie przypadkiem, moj rozmowca rzucil od niechcenia, ze spotyka sie bardzo dziwnych ludzi i nie zawsze wiadomo z kim ma sie do czynienia i nie zawsze wiadomo, czy mialo by sie ochote rozmawiac, gdyby znalo sie rozmowce blizej. Odparlem, ze mnie jest wszystko jedno, bo i tak na ogol spotkanie jest jednorazowe, a nauczyc sie czegos mozna nawet od ludzi z innego rozdzialu Ksiegi Swiata. Wtedy pan Kazimierz Sadzik powiedzial: - "To ja sie przedstawie. Nazywam sie na przyklad Kazimierz Sadzik. Albo inaczej". Zdziwilem sie. - "Wie pan, kultura przedstawiania sie jest sliczna, ale przeciez panu jest wszystko jedno jak ja sie nazywam. A tak, to pan bedzie czul, ze ja kryje jakas tajemnice, co ociepla atmosfere rozmowy" - powiedzial pan Sadzik, a ja sobie pomyslalem, o psiakosc, jakis psycholog-amator. Ale to nie byl jego zawod. Pan Sadzik pracowal i mieszkal w Niemczech, jego firma miala jakies interesy w Paryzu i pan Sadzik jezdzil z jakimis dokumentami. Pan Sadzik wyjechal z Polski przed Stanem Wojennym. Pan Sadzik zajmowal sie jakimis dokumentami juz wczesniej. Zaczely sie wspomnienia. Kilka moich uwag na temat zachowania sie polskich wladz, partii, milicji itp. podczas Solidarnosciowego zefirku pan Sadzik uprzejmie i fachowo sprostowal i stwierdzil, ze wie co mowi, bo dla tamtych wlasnie wtedy pracowal. Wiec zamilklem a pan Sadzik pokiwal ze zrozumieniem glowa. Glupio mi sie troche zrobilo, bo kilka chwil przedtem deklarowalem swoj tumiwisizm i akceptacje kazdego. Wiec, aby rozladowac atmosfere spytalem: - "No to wielu zapudlowanych opozycjonistow ma pan na sumieniu?", majac nadzieje, ze nasze stosunki w przedziale sie wyklaruja ostatecznie. Wyklarowaly sie. Pan Sadzik sie rozesmial i odparl: - "Panie kochany, od palowania, zamykania, szpiegowania i planowania roznych innych akcji majacych zapewnic wiecznotrwalosc ustrojowi, to byli inni. Ja sie zajmowalem dzialalnoscia kulturalna i niech pan tego nie myli z glupia propaganda. Oczywiscie, bylo to propagandowe, ale glownie analityczne. Wie pan, ulubionym filmem moich kolegow byl <>, czulismy sie troche podobni. Zalowalismy tylko biednego Steve Mac Queena, ze na niego poluja, bo nam szefostwo nie przeszkadzalo, nie mieli po co." - "To nie byl Mac Queen, tylko Redford", sprostowalem. - "Taak... " zasmucil sie pan Sadzik. - "Ale nudnawe... Stan Wojenny tez byl nudny, to juz byly agonalne drgawki. Wczesniej, swiat byl kolorowy, pelen krwawych imperialistow amerykanskich, hegemonistow izraelskich, i... " - "Pan wybaczy, hegemonisci byli chinscy, izraelska, to byla soldateska!" - powiedzialem troche zly, bo pan Sadzik sie rozpedzil i zaczal sadzic, najwyrazniej uwazajac, ze moze mi wcisnac byle ciemnote. - "Dobra, widze, ze pan tez opanowal <>, bede uwazal" - zgodzil sie moj rozmowca. - "A co pan robil?" - zapytalem, zeby pan Sadzik oswiadczyl, ze nic ciekawego i zebym mogl sie zdrzemnac. Ale sie nacialem. - "Nasza oficjalna robota to bylo zbieranie wyciagow z prasy zagranicznej, czasami pisanie przemowien. Tlumaczylismy z polskiego na nasze i odwrotnie. Pisalismy raporty o stanie polskiej kultury emigracyjnej, glownie prasy, z czego bolaly nas watroby. Polityki nie prowadzilismy. Bylismy funkcjonariuszami, i pluc sobie pan moze, ale nauczyciel z podstawowki, ktory dzieciom pakowal do glowek wiersze o Stalinie, tez byl takim funkcjonariuszem. Powie pan, ze to co innego, bo on uczyl i pozytecznych rzeczy, tylko znajdowal sie w ponurym kontekscie politycznym. Ale my tez. Meczyla nas ta Nowomowa, ktorej wrzod opanowal do tego stopnia aktywistow Partii, a takze niektorych funkcjonariuszy roznych sluzb, ze juz nie potrafili sie wypowiadac inaczej, i nawet poloficjalne, dosc rzetelne dokumenty z roznych narad, rozne dyrektywy i sprawozdania byly przesiakniete sformulowaniami wypisz, wymaluj liturgicznymi. A na domiar zlego mysmy mieli do czynienia z dwiema Nowomowami, ta komunistyczna i ta emigracyjna, antykomunistyczna, wsciec sie mozna bylo." - "Prasa zachodnia, nawet emigracyjna, byla i jest bardzo rozna. Nie wszedzie dominuja slogany" - zauwazylem. - "Nawet i bez sloganow zachodnie analizy naszego ustroju byly meczace. Niektorzy sklaniali sie ku filozofii Milosza, z <>. Uwazali, ze nasz ustroj to jest przepotezna, potworna machina, ktorej *wszystkie* prawdziwe tryby sa bardzo gleboko ukryte, ze nic prawdziwego nie widzi swiatla dziennego, ze ta niby Orwellowska <> ma jako glowne zadanie kompletnie oglupic i zmasakrowac wszystkich, albo fizycznie, albo psychicznie, dostarczajac atrapy rzeczywistosci, z atrapa jezyka i atrapa pasztetowki. Ta filozofia do tej pory zreszta zyje i ma sie bardzo dobrze wsrod niektorych emigrantow polskich. Ale gdzie indziej z kolei wszystkich obywateli krajow naszego bloku zaczeto uwazac za klinicznych durni, nawet opozycjonistami gardzono, nie tylko wladzami. W opinii wielu opiniotworczych kregow na Zachodzie Polacy w ogole to glupcy, w dodatku antysemici i nawet jesli szlachetni i odwazni, to kompletnie nieodpowiedzialni, jak bohater filmu <>. To utrudnilo zycie wielu emigrantom." - "Nie powie mi pan, ze wasza firma martwila sie o emigrantow!!" - wrzasnalem. - "Jakos nas reprezentowali, a kazdy chce, zeby jego kraj powazano, a nawet lubiano. Nasza praca byla dosc luzna, postanowilismy zrealizowac wiec pewien projekt literacki, ktory mial nieco poprawic nasz <>. Chcielismy stworzyc dokument o trzech dnach, dokument, ktory mial zdestabilizowac naszych przeciwnikow politycznych przez wpakowanie don tak paranoidalnej informacji, w takim sosie, zeby tamci zglupieli. Oczywiscie wiedzielismy, ze i nasi towarzysze zglupieja tez, ale to bylo w planie. Temat byl dosc powazny, chodzilo o - zgrubsza - polityke towarzyszy radzieckich w Polsce, o ich wplyw na na nasza polityke personalna, organizowanie pracy, kontrole mediow, itp. Mielismy zamiar stworzyc dokument, ktory pozniej mial byc cichcem propagowany jako scisle tajny, wykradziony np. z archiwum Bieruta plan dzialania potwornej mafii rzadzacej w Polsce. Idea byla prosta: Polske opanowala oczywiscie czerwona zaraza, ktora jest *kompletnie* pozbawiona jakichkolwiek odruchow ludzkich, jakiejkolwiek racjonalnosci postepowania, jakichkolwiek sensownych motywow, jakiejkolwiek spojnosci. Mialo to byc tak idiotyczne, zeby czytelnik doslownie za glowe sie lapal i nie wiedzial, czy smiac sie, czy plakac. Aha, i jeszcze w dodatku dokument mial byc tak zredagowany, zeby kazdemu majacemu olej w glowie nie ulegalo watpliwosci, ze jest on falszywy!" - "Aha, rozumiem!" Moja skrzywiona twarz sie rozjasnila, bo zaczalem cos kapowac. A wlasciwie, to jeszcze wtedy nic nie rozumialem. - "W ten sposob, na zasadzie kontrastu, wmowi sie ludziom, ze oczywiscie jest na odwrot, ze ruscy w Polsce to byli swieci mikolaje, co? A w kazdym razie, ze informacje o bandyckim sposobie sprawowania wladzy po wojnie, to wymysl jakichs niespelna rozumu antykomunistow? Ale przeciez czarno na bialym widac bylo co sie dzialo!" Pan Sadzik wzruszyl ramionami. - "Jesli pan bedzie filtrowal <> co ja powiem przez taki filtr, to bedzie pan w porzadku wobec wlasnego sumienia, ale nie zrozumie pan niuansow. A to chodzilo o obrone naszego poziomu intelektualnego przez wsadzenie przeciwnikowi na twarz blazenskiej maski i tyle, nikogo nie krzywdzilismy. Na przyklad, po trzech tygodniach splodzilismy nastepujacy zart jezykowy, wedlug ktorego radzieccy towarzysze mieli przez swoje agendy we wladzach PRL <>. Nieprzyjemne, prawda?" Zgodzilem sie. - "No tak, ZSRR chcial nas wykonczyc cywilizacyjnie, doprowadzic do tego, zebysmy byli krajem glupich rabow". Pan Sadzik pokrecil glowa. - "Bardzo dobra analiza. I tak mialo to byc odczytane w pierwszym momencie. A teraz niech sie pan zastanowi. Nikomu, choc troche zorientowanemu w socjologii wladzy komunistycznej nie umknie sformulowanie o <>, ktore w ortodoksyjnym marksizmie po prostu bylo by zakazane. A niech mi pan wierzy, ortodoksja sformulowan panowala nawet w tajnych dokumentach! Chyba domysla sie pan dlaczego?" Wzruszylem ramionami. - "Nie, nie domyslam sie. Chyba, ze chodzi o to, ze jakiekolwiek odstepstwa od mowy-trawy, nawet na uzytek swoich, moglyby byc kiedys uzyte przeciwko autorowi, tak ze kazdy dmuchal na zimne. Tak, widze te perwersje, w dodatku uzywa sie slowa <> zamiast <>, co tez jest trefne". Pan Sadzik z uznaniem kiwnal glowa. - "Znakomicie. Tak. Struktury jezykowej wypowiedzi <> tez na studiach pana uczono, czy wyssal pan z mlekiem matki?" - cholernie zabawnie zazartowal pan Sadzik. Z udawanym strachem zaslonil glowe swoimi papierzyskami i szybko wznowil swoj monolog zanim ja zdazylem wrzasnac. - "Wiec juz pan widzi. I trzeba bylo byc chorym, zeby uwierzyc, ze w owych czasach, w koncu lat czterdziestych, bo tak umowilismy sie, ze bedziemy datowac nasz poemat pedagogiczny, mlodziez z biedniejszych srodowisk, ze wsi, dzieci niewykwalifikowanych robociarzy itp. chcialy miec dyplom dla dyplomu!!" - "W ogole to jest frazeologicznie blizsze gierkowszczyznie, niz czasom rekonstrukcji powojennej, a juz na pewno nie ludziom wyksztalconym na Makarence" - zgodzilem sie. Pan Sadzik kontynuowal. - "Oczywiscie, a celem podobnych sformulowan bylo wykazanie zachodnim analitykom, ze nasi przeciwnicy polityczni, ktorzy mieli byc rzekomo autorami tej falszywki, to sa zaslepieni wsciekloscia glupcy, nie zdajacy sobie sprawe, ze podkladaja sie nawet warstwa leksykalna tekstu, nie mowiac juz o semantyce, czy o pragmatyce spolecznej wypowiedzi. Ale niech pan poczeka, mielismy i lepsze kawalki. Co pan powie o takim kwiatku:" <> Zatkalo mnie. - "Rany boskie, za Bieruta za taka propozycje to przeciez ktos by poszedl pod mur! To jest pochwala sabotazu i celowego wywolywania niezadowolenia spolecznego, co prawie na jedno wychodzi. Ilez to ludzi na wysokich stanowiskach zlecialo na pysk za drobne przewiniecia, albo za to, ze wskutek glupiej polityki socjalnej w zakladzie ludzie troche poszumieli. Prosze pana, w takie pierdoly, to juz chyba naprawde nikt by nie uwierzyl. Przegieliscie pale. Malo to bylo u nas procesikow za dzialalnosc na szkode. No, moze u nas malo, ale jesli ten dokument mial byc pisany przez ruskich, to ze smiechu mozna szelki pogubic. Ja rozumiem, ze celem drugiego dna bylo wlasnie wykazanie, ze rzekomy antykomunistyczny autor tej falszywki nie byl geniuszem, ale nie szalejmy, przekonal mnie pan, ze wasze biuro mialo poziom intelektualny nieco wyzszy niz przecietnych agitatorow partyjnych, wiec dlaczego wlasnie do nich przymierzaliscie swoj model przeciwnikow rezimu?" Pan Sadzik pokrecil glowa. - "Byly watpliwosci. Czesc naszego biura nie zgadzala sie, twierdzac, ze rzeczywiscie w takie potworki to juz nikt nie uwierzy, i w koncu nasi czytelnicy zaczna podejrzewac istnienie trzeciego dna i zmarnujemy projekt. To nawet nie chodzilo o <> niemozliwosc takich zjawisk, bo te bywaly, choc spalonych towarzyszy raczej sie wysylalo na placowki zagraniczne. Ale zachwycilismy sie ta linia i poszlismy za ciosem: <>, oraz <>. Pozwalalismy wiec sobie czasami na zupelnie potworna paranoje, klasyczne tlumaczenie gradobicia przez czary wiedzmy spod lasu. Bedzie tego wiecej." Zlapalem sie za glowe. - "Aha, miano nas systematycznie wytruc. I tacy kompletnie wytruci mielismy wspomagac Uklad Warszawski. Mielismy uzasadniac swiatowymi statystykami medycznymi, ze ustroj, ktory u nas zaprowadzono, w sposob zorganizowany niszczy zdrowie. To juz glupota rzadzacych, nie liczenie sie z ekologia, burdel na kolkach nie wystarczal, trzeba bylo jeszcze mordowac z premedytacja? Taka miala byc propagandowa akcja naszych bojarow zza Buga? Wie pan, facet, ktory by cos takiego napisal na serio, poszedl by pod sciane od razu, to przeciez bylo oslabianie rubiezy ZSRR, po zatrutej Polsce Niemcy przeszliby szybciej." - "He, he! Nasi, znaczy sie sojusznicy tez mieli przechodzic szybko. W koncu nie od parady mielismy w naszym teamie dyplomowanego doktora psychologii, ktory dal sobie spokoj z kariera akademicka. Jego zadaniem bylo sugerowanie jak dobrac argumenty, aby zdestabilizowac czytelnikow, rozchwierutac ich psychicznie tak, by przestali odrozniac kpine od realiow. Na przyklad, nasze wladze sterowane sznurkami z Moskwy mialy <> Prosze pana, nieprawda jest, ze kon jaki jest, kazdy widzi. Kon jest dokladnie taki, jakiego sobie wyobrazamy." W glowie mi sie zakrecilo. - "Aha. To po to u nas drogi budowano i mosty i dlatego nasza siec komunikacyjna jest najlepsza na swiecie, znacznie gestsza i strategiczniejsza niz np. kolo Frankfurtu. Wie pan, bawilem sie ta opowiescia, mimo, ze trudno mi sie wczuc w wasza skore. Ale to co pan mowi, to gorzej niz paranoja. Moze jeszcze trzeba bylo napisac, ze nasi wschodni doradcy kazali rozwijac prase i dziennikarstwo w ogole, zeby ludzi oglupic nadmiarem informacji, albo, ze nalezalo sprowadzac duzo zachodnich samochodow, zeby w razie czego bylo co rekwirowac. Ale niech pan powie, jakim cudem chcieliscie to komus wepchac, przeciez szanujacy sie opozycjonista na to by nie spojrzal". - "Wlasnie. Znaczy sie, guzik prawda, to znaczy nie wiem. Tak, czy inaczej, jakies czasopisma emigracyjne ze smakiem sie na to kolejno rzucaly i odkrywaly ten dokument. Opublikowano go w jakims <>, czy czyms o podobnej nazwie w 1993, kiedy sie wydawalo, ze ludziom goraczka walki z czerwonymi diablami opadla, a jeszcze w tym roku ze smakiem go przepisywano i rozsylano ponoc przez lacza komputerowe i zajadle dyskutowano, stwierdzajac nawet, ze styl jest taki rasowy, ze to musi byc autentyczne. A co do tego punktu o drogach strategicznych, to tam bylo co innego ciekawego, sugestia, ze w kraju preznie rozwijajacego sie socjalizmu moga byc jakies punkty oporu opozycji, ktore to slowo oficjalnie nie istnialo, byly co najwyzej antysocjalistyczne elementy, oraz bandy, a takze przewidywanie mozliwosci interwencji wojskowej <>, co pod koniec lat czterdziestych istnialo tylko w pijanych snach. Wpakowalismy te brednie na zimno. Ale ma pan racje, paranoja jakos istniala w nas samych, trudno bylo zachowac przy tym projekcie zimna krew, skoro siegalismy do dziel z zakresu psychoanalizy i gralismy na mrocznosciach duszy ludzkiej." - "A nie sugerowaliscie przypadkiem, ze Rosjanie instaluja u nas syfilityczne burdele, zeby nas zakazic i biologicznie wykonczyc?" - zapytalem. - "Nie, to nalezalo do podprojektu <>, ktory odrzucilismy jako zmurszaly. Tu chodzilo o rozchwianie psychiki czytelnika przez zgrabny melanz banalow, calkowicie zrozumialych i elementow, ktore gleboko, nawet podswiadomie gryza ludzi, elementow, ktore czynia swiat mroczny i wrogi z definicji. Swiat zlozony z ludzi i przepisow. Po prostu Kafka, panie kochany. Na przyklad, napisalismy, ze <> Albo, ze nalezalo <>. To bylo zlozone, bo nie kazdy od razu winien byl zauwazyc, ze wszedzie na swiecie armie stacjonujace w bazach w obcych krajach w zasadzie maja unikac kontaktow z ludnoscia. To bylo takie banalne, ze dodalismy to sformulowanie o <>, zeby uzmyslowic krytycznemu czytelnikowi, ze pisal to ktos, kto nie wlada poprawnie jezykiem. Moze rzeczywiscie jakis rusek, ale moze jakis antykomunistyczny emigrant? A w oryginale bylo <>, ale szef kazal zmienic na <>, bo nawet on nie wytrzymal ze smiechu." - "Krajowcow tez brzmi dobrze" - zauwazylem. - "Ale z ta nieprecyzyjnoscia prawa to jakies wygibasy drugiego rzedu. Mielismy rzeczywiscie nieprecyzyjne prawo." - "To zalezy. Wiekszosc przepisow byla precyzyjniejsza niz w wielu innych krajach, byla nawet nadmiernie sztywna, tylko znajomosc prawa wsrod ludzi byla i pozostaje slaba, wiec panowalo powszechne wrazenie balaganu, na ktory nakladalo sie cos mityczne, co zwano <>, i na co niektorzy zlosliwi urzednicy czekali, mimo iz wcale nie musieli. No a wladza to wykorzystywala tak, ze dominanta byla nie litera prawa, tylko naginana interpretacja, co jeszcze widac na przykladzie uchwalenia przez Sejm Stanu Wojennego. Dokument mial zawierac - powtarzam - banaly i truizmy, oraz pseudooczywistosci, tak, ze naiwny czytelnik mial stracic czujnosc i obudzic sie dopiero, gdy ciezar narastajacego absurdu stawal sie nieznosny. Niektorzy pewnie zjedli te zabe do konca ze smakiem. Wiec na przyklad napisalismy, ze Rosjanie mieli <>. Albo, ze tajni agenci maja <>. Ta instrukcja, to byla norma produkcji jakichs sucharkow. I takie argumenty oczywiscie byly chwytliwe, bo przecietny cywil nie za bardzo wiedzial ile zarabia milicjant, czy pracownik prokuratury, a wiedzial, ze nauczyciel - w koncu sam tak zaczynalem prace - zarabia niewiele. Tymczasem wiekszosc milicjantow przedla cienko, ale oczywiscie geby mieli w kubel. A komunikacja i transport byly rzeczywiscie niepunktualne. Podobnie jak w Zwiazku Radzieckim od dziesiatkow lat. Tylko tam wiedzieli, ze winne sa imperialistyczne krasnoludki, ktore siusiaja do bakow z benzyna, a u nas ogolny balagan, pijanstwo i zdegenerowanie sie pojecia wlasnosci spolecznej po prostu przestalo byc zauwazane. Wiec zastosowalismy klasyczne przgiecie paly. Ekonomia, jak wiadomo, to temat doskonale znany wszystkim Polakom, wiec kiedys po pijaku napisalismy w tym elaboracie, ze <>." - "A co to za belkot? Kiedyz to rzeczywiscie nie pisano o handlu z ZSRR, o naszym eksporcie, bardzo poplatnym, itd.? Za poznego Gierka rzeczywiscie nie chciano pisac o eksporcie zywnosci, ale i tak pisano. A o naszych statkach, o miedzi, itp., to bez przerwy. Dlaczego stamtad mial byc handel, a od nas nie?" - "Aa, to mialo byc tajemnicze i niezrozumiale, ale przyswajalne, bo wiadomo bylo, ze chodzi o to, ze tamci nas bezczelnie okradali. A jak nam cos przysylali, to kazali sobie slono placic i to wedlug autorow mialo sie kojarzyc z handlem. Ale, prosze pana, to nie chodzi o meritum, tylko o smaczek podobnych sformulowan, a co do handlu, to mielismy jeszcze dodac kilka slow z lekka zydowskich, ale sie przestraszylismy, bo to bylo potwornie dwuznaczne. Zreszta ja nie bede panu wmawial, ze nasze stosunki gospodarcze z RWPG byly normalne! Oczywiscie, ze bylismy eksploatowani. Eksploatowani byli rowniez robotnicy z Donbasu, w ogole komunistyczna maszyna eksploatowala ludzi, ale my wykorzystalismy fakt, ze nasza narodowa dusza najlatwiej to formulowala jako: Rosjanie eksploatuja Polakow. Na nucie patriotycznej tez zagralismy, ale krotko, za to mocno: <> a takze zasunelismy, ze celem Wielkiego Brata bylo <>. i jeszcze sporo glupot o samorzadach itp." Zaczalem sie dziko smiac. - "Ten program szkolny zwlaszcza mi sie podoba. Autor oczywiscie nie mial matury licealnej i pojecia o tym jak ustalalo sie przedmioty w szkolnictwie srednim. Ta historia z genetyka, to Lysenkizm, prawda? Alescie dali popalic, niezly poslizg. Juz widze oficerow KGB piszacych o <>! Co za perwersja! A dlaczego wpakowaliscie te bzdure o krolach?" - "Bo mialem okazje obejrzec na jakims festiwalu przeglad filmow Eisensteina, z <> i tak dalej, i wiedzialem jak silne bylo przywiazanie Rosjan do silnej, patriotycznej wladzy, jak kochali Piotra Wielkiego i innych dzielnych carow, za wyjatkiem - byc moze - ostatniego. Wiec wystarczyla drobna ekstrapolacja i odbicie. Oczywiscie u niewolniczych Polakow ma byc na odwrot. Oni maja nienawidzic swoich wladcow. A to, ze nawet kretyn dojdzie do wniosku, ze *nigdy* nie wolno swoim niewolnikom wpajac idei anarchistycznych, wrecz przeciwnie, kazac wladze kochac nawet, jesli nie byla ona ludowa, to byl juz znany panu, klasyczny element naszej perwersji. Byly i inne koziolki-matolki, np. w znanej ciasnocie i klopotach z budownictwem mieszkaniowym, nasi opiekunowie wschodni zyczyli sobie co nastepuje: <> co zreszta niezaleznie od ponurej perspektywy glodu, bylo bardzo na czasie, bo w koncu swinie w wannach na MDMie bardzo zle wplywaly na ogolna higiene..." - "Kupy sie to nie trzyma... To jest tak chore, ze ludzie, ktorzy by to stworzyli na serio nie mogliby normalnie funkcjonowac, a na pewno nie dostaliby broni do reki." - westchnalem. - "Ale tak od razu pan to zobaczyl, czy teraz pan juz patrzy inaczej? Teraz pan sie doszukuje pluskiew, psychoanalizuje pan i autorow i ich dowodcow. Dostrzega pan u nich karygodna bezmyslnosc, albo niczym nie wytlumaczalna perwersje. Robi pan sam z tych agentow rosyjskich w Polsce tak strasznych durni, ze to niemozliwe. I juz pan widzi jak krytyczny czytelnik mial w koncu ocenic tego naszego wyimaginowanego autora pamfletu, dzielnego antykomuniste, ktory poswiecil sporo czasu, aby wyprodukowac taka brednie. A my rece zacieralismy. Klasyczny biurokratyzm wynikajacy ze scentralizowania, i w ogole typowy dla wszystkich rzadow autokratycznych i antyliberalnych, byl u nas tez dzielem szatana. Rosjanie mieli <> Nasze panstwo mialo sie z kupy rozleciec, ale jednoczesnie mialo byc trzymane w posluchu i gotowosci sluzenia. A Polska miala glownie byc zrodlem kopalin, choc akurat tego Rosjanom tak znowu nie brakowalo, prawda?" Dojezdzalismy do Monachium. Glowa mnie rozbolala. - "Wlasciwie, to szkoda, ze wiecej was nie bylo, ze wiecej czasu nie zmarnowaliscie na podobne numery, zamiast rzeczywiscie prowadzic przez czterdziesci piec lat polityke, ktora doprowadzila nas do tego, co sam pan wie. Wiec moze pan sie czuc dumny ze swojego dziela. Ja tylko nie wiem, skad sie pan wzial w tym interesie, czy wy rzeczywiscie chcieliscie perwersyjnie chronic ten rezim przez takie falszywe brednie, czy w tym jest jeszcze jedno, piate dno? Po co wlasciwie pan mi to opowiedzial? Na co mi sie to przyda? Tylko mnie glowa boli. A w ogole, to nie uwierze, ze za to wam placono." - "Ale watpliwosci miec pan bedzie. A moze ja jestem przechodzacym na emeryture pismakiem, ktory ma nadzieje spowodowac, ze ludzie interesujacy sie nasza droga powojenna pomysla nieco glebiej? Ze zaczna wreszcie odrozniac ziarno od plew nie tylko tam, gdzie to bylo widoczne golym okiem, ale tam, gdzie zaslepienie powoduje, ze swiat realny staje sie mieszanina Kafki i Ionesco, swiatem krola Ubu. Nigdy sie pan nie dowie, czy ja mowie prawde, czy zmyslam. I nikt nie udowodni, ze ten dokument Bieruta <> jest naszym swiadomym dzielem, a pan juz sie nie dowie dla kogo ja <> pracowalem. Nikt nie powie, nieprawda, to my, prawdziwi antykomunisci polscy puscilismy w obieg ten dokument. Dopiero by sie zaczeto smiac! A tak, to moze niektorym zrobi sie troche wstyd." ________________________________________________________________________ Z cyklu: Kacik Kulinarny Jurek Krzystek PAD THAI ======== Jest to podstawa kuchni tajskiej, ekwiwalent polskiego bigosu, tylko na zupelnie inny klimat. Zajmuje duzo czasu w przygotowaniu skladnikow, ale zaskakujaco prosta w przyrzadzeniu i wlasciwie <>. Niesposob zepsuc. Zakupic i przygotowac: - 1 funt makaronu ryzowego w ksztalcie waskich tasiemek zwanego <>; - Pol funta krewetek, raczej niezbyt duzych. Pozbawic je glowek i odnozy, oraz ogonkow; - 1 cebule; - Kilka zabkow czosnku; - Ok. 150 g. marynowanej/solonej rzepy (ang. <>); - Tyle samo marynowanych/solonych pedow bambusa; - Paste z chili dowolnej proweniencji, np. indonezyjski Oelek. Ilosc w zaleznosci od upodoban: danie powinno byc ostre, ale mozna to dawkowac wlasnie przy pomocy tej pasty; - 2-3 lyzki stolowe tajskiego sosu rybnego; - 2 lyzki stolowe ketchupu; - 1 lyzka stolowa cukru; - 2 jajka; - 1 cytryna; - Okolo 150-200 g pedow sojowych (<>); - Ok. 150 g zmiazdzonych na proszek fistaszkow; - Zielony szczypiorek; - Cilantro. Zalac makaron zimna woda. Odstawic. Zagotowac czajnik wody. Przygotowac i policzyc skladniki. Gdy jestesmy pewni, ze nic nie brakuje i wszystko gotowe (np. posiekany drobno czosnek i cebula), odlac zimna wode z makaronu i zalac go wrzatkiem. Posiekany czosnek i cebule wrzucic na goracy olej w woku lub w ostatecznosci na glebokiej patelni. Potrzymac pare minut, ale nie przyrumienic. Wrzucic krewetki i smazyc, az sie cale zarozowia. Dodac w dowolnej kolejnosci: ketchup, cukier, paste z chili, rzepe, pedy bambusa, sok z wycisnietej cytryny, sos rybny. Caly czas na dosc silnym ogniu, mieszac. Powinno miec dosc plynna konsystencje. Dodac jajka i odczekac, az sie zetna, mieszajac. To powinno nadac calosci duzo bardziej stala konsystencje. Wrzucic odcedzony z wody makaron, wymieszac. Dodac sproszkowane fistaszki, ktore definitywnie powinny wchlonac wode, oraz pedy sojowe. Chwile przemieszac i mozna podawac na stol. Na talerzu juz posypac szczypiorkiem i cilantro. Uwagi praktyczne: Nie wszystkie skladniki sa obowiazkowe, ale bez niektorych smak nie bedzie ten sam. Obowiazkowy oczywiscie jest sam makaron. To nie moze byc wloskie spaghetti. Na szczescie jest do kupienia praktycznie w kazdym sklepie orientalnym. Konieczna jest pasta z chili, ale tu jest duza dowolnosc, jaka konkretnie i ile jej dodac. Podobnie niezbedna jest solona/konserwowana rzepa, na ogol do dostania w odpowiednich sklepach, oraz sproszkowane fistaszki, ktore sam tluke w mozdzierzu. Pedy bambusa sa moim wlasnym dodatkiem i nie sa konieczne. Sos z ryb dostarcza w zasadzie soli, wiec nie jest konieczny - mozna od biedy zamiast niego dodac soli. Pedy sojowe, szczypiorek, cilantro to sa w zasadzie ozdoby uatrakcyjniajace calosc. Nie idzie z zadnym winem, dobrze natomiast pasuje don azjatyckie piwo, np. tajskie Singha Beer. Smacznego. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . PS. Specjalne dzieki Danieli Baszkiewicz za polecenie supermarketu <> na Elisabeth St. w nowojorskim Chinatown, gdzie mozna nabyc wszystkie skladniki do Pad Thai, w tym krewetki o polowe tansze niz gdzie indziej w tym miescie. ________________________________________________________________________ Z cyklu: kacik kulinarny Jurek Karczmarczuk PO PROSTU SER ============= Dwa lata nie moglem sie zdecydowac, zeby zrobic felieton o serach, mimo mojej (Czytelnik slusznie sie domysla) niezwykle dojrzalej (jak dwuletni camembert, ugggg!) wiedzy w tym temacie, i mimo mieszkania calkiem niedaleko <> miasteczka Camembert... No bo trudno o cos rownie paradoksalnego w branzy kulinarnej: jednoczesnie szczyt trywialnosci, powszechnosci, ba, demokratycznosci, ale i wyzyn poetyckich na jakie wtoczyli te pachnace krazki niezmordowani i perwersyjni Syzyfowie francuskiej kultury kulinarnej. O serach mozna <> nieskonczenie. Mozna zaczac od mitologii, od Arysteusza (Aristaiosa), syna Apollina i nimfy Cyreny, ktory wslawil sie nauczeniem ludzi pszczelarstwa (a przy okazji stal sie mimowolnym sprawca smierci Eurydyki, jakby kto zapomnial). Otoz nauczyl on takze ludzi robic sery. Mozna zaczac od dziesiatkow przyslow i przypowiesci, od ktorych mdlo sie robi, np., ze trudno jest rzadzic krajem, w ktorym robi sie 400 gatunkow sera, albo, ze lepszy dobry kawalek sera bez kolacji, niz kolacja bez sera, albo, ze kolacja bez sera, to jak piekna kobieta bez wasow. (Cos mi sie pokrecilo, ale poprawianie takiego przyslowia, to jak makijaz sera... ) Albo wyobrazcie sobie, ze ja jestem sliczna blondyna o pekatych, wisniowych ustach (ci, ktorzy mnie znaja wyobraza to sobie bez trudu), ktora szepcze Wam w telewizyjnym zblizeniu glosem wwiercajacym sie w serce: "Tak, jest mocny, jak moj mezczyzna, ktorego gdy zlapie, to juz nie wypuszcze... Ahhhh! ugryyyyzeee... " (Po czym pojawia sie kolorowa winietka i spiker Wam wyjasnia, ze jak nie jedliscie <>, to nie wiecie co to camembert.) Ale mam i inne wspomnienie. W 1990 r. znajomi zaprosili nas na kolacje, gdzie byla takze Rosjanka spod Leningradu (tak, jeszcze), czlonek grupy foklorystycznej zaproszonej w ramach bratania. Znajoma popelnila caly szereg szalenstw kuchennych, ktore nie za bardzo trafily w zwyczaje zywieniowe Rosjanki, a w koncu wniosla tace z kilkunastoma serami fachowo dobranymi i pieknie podanymi. Rosjanka glowa pokiwala: "tak, to cos blizszego" - powiedziala. - "U nas tez jeszcze niedawno byl ser... ". Wiec pozwole sobie zadedykowac ten rozdzial tym sybarytom, ktorzy jeszcze nie zapomnieli kolejek po ser w liczbie pojedynczej. O czym tu pisac? Moze o plesnieniu roqueforta, chyba najstarszego sera francuskiego, o ktorym (przyznajmy - dosc metnie) wspomina Pliniusz Starszy w swojej <>, a ktory byl uwazany przez Casanove za afrodyzjak? Prawdziwy, tlusty, zrobiony z czystego owczego mleka roquefort, dojrzewajacy przez trzy miesiace w wilgotnych jaskiniach Cambalou pod czujnym okiem <>, ktorzy troskliwie przebijaja 20-centymetrowe krazki dlugimi iglami, aby <> mialy odpowiednia ilosc powietrza, jest jednym z najdrozszych serow francuskich. Jest pierwszym serem, ktory 26 lipca 1925 r. dostal panstwowy patent i <> (ale komuna Roquefort do tej pory przechowuje patenty serowarskie nadawane im od XIV wieku, az do Ludwika XIV). Dojrzaly roquefort musi miec miekka, ale nie gliniasta konsystencje, jesli jest lamliwy, "kredowaty", klient winien protestowac. Co pic do niego? Jesli spozywamy go na zakonczenie posilku, w towarzystwie innych serow, polecam ciezkie bordeaux albo burgunda, np. chateneuf-du-pape, jako "utrwalacza", choc np. jakis znakomity blanc de blancs z Szampanii pozwala lagodniej przejsc od jednego sera do drugiego. Jesli decydujemy sie na monokulture i chcemy rozkoszowac sie wylacznie roquefortem, wszyscy specjalisci sa zgodni, ze odrobina porto, albo kieliszek sauternes (o ktorym tu juz byla mowa) to jest To. Ale nie ma co palic swieczki przed serem. Zmieszacie rozgnieciony roquefort z odrobina masla, wypelnicie wydrazone miekkie gruszki, zalejecie smietana, posypiecie odrobina ostrej papryki i macie slynne gruszki Savarin, znakomita przystawke, albo miedzy-danie. Roquefort mozna zmieszac z malymi bialymi serkami i smietana, dodac pieprzu i lyzke koniaku i podawac jako wykwintny sos do surowek. A jeszcze mamy w zanadrzu kanapeczki na goraco, nadzienie do malych nalesniczkow na przystawke... Chcecie cos jeszcze? Prosze bardzo. Rozgniesc i zmieszac (mozna zmiksowac) 250g roqueforta i tyle samo cheddara. Dodac szklanke dosc gestego beszamelu, dodac pieprzu, odrobine ostrej musztardy, mozna nawet posolic. Stopic cala mieszanine na bardzo wolnym ogniu, ewentualnie w lazni wodnej. Wziac bialy chleb z formy, tzw. "pieczywo toastowe", ale bron Boze nie pokrajane w kromki, bo teraz trzeba bedzie zrobic kromki odwrotne, *wzdluz* bulki. Posmarowac te kromki serem, zrolowac i jakos zlepic, albo usztywnic wykalaczka. (Czytelnikow przepraszam i prosze o pomoc: sam mam z tym trudnosci i oczekuje dobrych rad, bo mi sie rozlatuje...). Wsadzic do pieca, aby sie zrumienilo. Podawac pokrajane w krazki. Jak sie nie da zrobic rolady, to nie klac i meczyc sie na sile, tylko poprzekladac plaskie kromki masa serowa. Potwornie to wszystko skomplikowane. Moze prosciej podac <>, stopiony (odpowiedni!) ser teraz przygotowywany w indywidualnych porcyjkach na elektrycznym piecyku stojacym na srodku stolu goscinnego, ale niekiedy, np. w gorach kantonu Valais, podawany tradycyjnie. Bierzecie spory, cztero- siedmio-kilogramowy krag tlustego sera z Conches, Bagnes, czy Orsieres. Sera pieszczonego przez trzy-cztery miesiace, choc specjalisci z Bagnes czasami zostawiaja go przez pol roku, zeby jego aromat nabral glebi. O ile takze typowo szwajcarskie <> od dawna opanowalo wszystkie kantony, cala Jure i wlasciwie caly swiat, to raclette pozostawala ciagle helwecka i walezjanska. Ale i ona ruszyla na podboj swiata. No wiec co z tym serem sie robi, wedlug Pism? Przekrawacie krag na polowy i umieszczacie np. przed kominkiem, zeby zar zaczal topic odkryta powierzchnie. Jak zaczyna plynac, sciagacie miekki, rozlewajacy sie plaster na goracy talerzyk, na ktorym juz jest, albo bedzie ziemniaczek gotowany w mundurku, do tego rozne kwasnosci: korniszony, marynowane cebulki, marynowane lilipucie kaczany kukurydzy, kaparki itp. Duzo pieprzu, albo innych przypraw. Polecam rowniez przepiorcze jajka. A teraz niespodzianka dla tych, ktorzy teraz spodziewja sie cennej rady jakiez to wino jest do tego najlepsze. Otoz w ogole uwazac! Zdajcie sobie sprawe co po takiej kolacji macie w zoladku, macie taki zbity koncentrat bialkowy, ze w ogole pic malo. Ale kieliszek jakiegos alzackiego nie powinien zaszkodzic. A kieliszek - chyba po raz pierwszy na tych lamach osmielam sie na taka perwersje - mocnego kirscha, moze nawet pomoc. A moze napisac o czyms innym, np. znowu niefrancuskim? Przyznajmy, ze fromazerski nacjonalizm francuski, aczkolwiek ciagle bardzo silny, jakos sie ostatnio zracjonalizowal. Mozna tu kupic Cambozole, jakis nowy produkt europejski (I.G. Farben? Swieci Panscy!?... ) laczacy zalety gorgonzoli i camemberta. Provolone, czy inne sery wloskie sa zupelnie nieznane, ale nawet w telewizji pojawiaja sie reklamy w stylu: "Poznajcie Holandie, <> kraj serowy". W zwiazku z czym Francuzi podrabiaja nawet jeden klasyczny edamski barwiony na pomaranczowo ser holenderski, Mimolette, obecny w kilku wariantach wiekowych, przy czym Mimolette Wiekowa nie ustepuje parmezanowi. To moze wiec dla odmiany o appenzellerze, dumnym serze szwajcarskim, produkowanym takze w Bawarii i Badenii, ale chronionym przez zajadlych biurokratow z Sankt-Gallen i majacym swoj herb z niedzwiedziem. Appenzeller produkuje sie w krazkach 8-12 kilogramowych, koloru lekko zmatowialego mosiadzu, o rzadkich, groszkowych okach. Dojrzewa od 7 do 10 miesiecy, z czego czesc spedza w specjalnej marynacie z bialego wina albo cydru. Ma lekko kwaskowaty smak i trudno go z czymkolwiek pomylic. Co mozna z niego zrobic? Polecam przepis na chaeshappe z Appenzell. Rozdrobnic 150g appenzellera, rozpuscic go na wolnym ogniu w malej szklance mleka, mieszajac intensywnie. Ostudzic. Zmieszac 2 dl jasnego piwa, cztery duze lyzki maki, szczypte proszku do pieczenia i cztery dobrze rozbite jajka. Zmieszac wszystko razem. Wedlug przepisu winna sie zrobic srednio gesta pasta, na ogol robi sie dosc rzadka. Nie powinna byc zbyt plynna, bo teraz trzeba przy uzyciu tubki albo lejka powoli ja wlewac/wciskac na goraca fryture, aby zrobila sie dluga kielbaska. Naczynie winno wiec miec spora powierzchnie. Wyjac zanim sie przypali, odsaczyc, podawac gorace w towarzystwie odswiezajacej salaty. Do tego np. jakies ciezki burgund. I w koncu, z tego wszystkiego nie doszedlem do serow normandzkich, ktore mialy byc glowna trescia tego odcinka kacika kulinarnego. Do ewentualnej kontynuacji kiedys, jak watroba pozwoli... ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz spojrz@info.unicaen.fr Serwery WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz, http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Adresy redaktorow: krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek) karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk) Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1995). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". _____________________________koniec numeru 125_________________________ .